A zatem Prababcia, czyli Babcia Kowalskiej, miała rośliny domowo – balkonowe.
Bo okna w mieszkaniu były wyposażone w solidne, szerokie parapety. Brzydkie bardzo. Takie szare w białe ciapki. I na nich Prababcia stawiała doniczki z rozmaitym zielskiem. I wszystko to było dorodne i, co najważniejsze, żywe 😉 Repertuar gatunków był mocno ograniczony w czasach PRL- u. I rzadko szło się do kwiaciarni i po prostu nabywało roślinę drogą kupna. Zwykle, przy okazji jakiejś herbatki u sąsiadki, coś tam zostało “uszczyknięte” i lądowało w doniczce na parapecie Prababci.
Inną metodą pozyskiwania nowych odmian było pobieranie małej ilości rośliny z miejsc publicznych, bez wiedzy i zgody właściciela, ale też bez uszczerbku na zdrowiu kwiatka. Wiadomo przecież było, że “takie” lepiej rośnie. I rosło. Bez względu na to, jakim sposobem przybyło na ten parapet.
A pod oknem, w niedużym dużym pokoju, stał figowiec chyba. W gigantycznej donicy, gigantyczny okaz. Ileż on pomysłów do zabaw dostarczał w mroźne albo deszczowe dni.
Na balkonie z kolei, z drewnianych skrzynek zrobionych ręką Pradziadka, wylewały się aksamitki we wszystkich aksamitkowych kolorach 🙂 A potem Prababcia zbierała nasiona i wysiewała za rok. I brzydki blokowy balkon był kolorowy i pachnący. Kowalska lubiła jeszcze nagietki. W skrzynkach balkonowych Prababci były imponujące okazy i wolne od pasożytów z powodu towarzystwa intensywnie pachnących aksamitek. A pod blokiem rosły samosiejki, gęsto oblepione mszycami. Też fascynujące zjawisko… Że też, z takim upodobaniami do owadów, Kowalska jakimś entomologiem nie została?;)
Toteż Kowalska miała jakiś sentyment do kwiatów i jakoś sobie mieszkania bez zieleni nie mogła wyobrazić. Jeszcze w czasach studiów sukcesywnie znosić zaczęła różne okazy, które równie sukcesywnie kończyły swój żywot, z różnych niezrozumiałych przyczyn. A to zgnił, a to wysechł, a to na coś się rozchorował.
Postanowiła Kowalska postawić na kaktusy i sukulenty. No co trudnego może być w hodowli, czy chociaż utrzymaniu przy życiu tego rodzaju roślinności. No wymagania minimalne przecież. Ale i to Kowalską przerosło. Musiała się poddać i zrezygnować, bo szkoda było rośliny marnować.
Zdjęcie Babcia Nutka