W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy trzeba zmienić dietę z francuskiej, czyli jem, co chcę, kiedy chcę, a jak schudnę to fajnie – na jakąś rozsądną, która rzeczywiście zredukuje naddatki cielesne. Szczególnie, że zima zwiększa podaż wysokoenergetycznych pokarmów.
U Kowalskiej przychodzi taki etap dość często. Ostatnio nie miała czasu nawet siebie obejrzeć dokładniej w lusterku i nagle 3/4 szafy rzuca Kowalskiej tęskne spojrzenia, z wzajemnością.
Kowalska lubi gotować i lubi jeść, smacznie i sporo. I niekoniecznie zdrowo i niskokalorycznie. Skoro zatem musi przejść na dietę redukującą, to musi to być dieta, która nie wymaga nakładów pracy, nie wymaga planowania i jest dużo do zjadania.
Pięknie spisuje się w takich przypadkach żywienie na podstawie indeksu glikemicznego. Bierzesz listę rzeczy z niskim indeksem, robisz zakupy, a następnie wyciągasz talerz, deskę do krojenia i nóż. Wyciągasz różne warzywa z lodówki i kroisz jak popadnie. Posypujesz to fetą, mozzarellą, albo układasz na wierzchu gotowane jajo (jeśli składniki akurat do jajek pasują) i wsuwasz. Na raz, albo na raty.
Albo gotujesz gar fasolki szparagowej, posypujesz prażonym sezamem i podciągasz co chwila.
Albo gotujesz sobie “cyckę”z kurczaka w mocno przyprawionej wodzie i dodajesz do fragmentów mięsnych, fragmenty warzywne i zjadasz.
Najważniejsze w odchudzaniu jest zaprzestanie myślenia o tym, że się jest na diecie. Należy traktować posiłki, jako zło konieczne, konieczne do przetrwania. Zapomnieć o tym, że się lubi jeść. Traktować jedzenie wręcz jako czynność automatyczną, jak mycie rąk po skorzystaniu z toalety. To ma wyższy cel. Chcemy spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do swojego odbicia.
Tak, tak. Moda jest na świadome spożywanie, powolne przeżuwanie, i tak dalej
Ale…
Ostatnie badania dowiodły, że nie do każdego człowieka i nie każdego metabolizmu pasuje model: jedz często, małe porcje i o stałych porach. A zatem skoro piętnasty raz podchodzimy do odchudzania i nie wytrzymujemy, albo wytrzymujemy, chudniemy, wracamy do dawnego żywienia i znów tyjemy, to coś poszło nie tak. Trzeba znaleźć sobie swój własny rytm, swoje własne składniki, i zostać przy tym do końca swoich dni. No chyba, że to ma być szybka redukcja, żeby wbić się jeszcze w karnawale w tą ekstra kieckę, co to się ją kupiło, chociaż ewidentnie była za mała, w nadziei, że niedługo będziemy do niej pasować. To proszę bardzo – dieta cud, najlepiej monotematyczna, chudniemy, po czym wracamy do dawnych gabarytów.