No to stało się. Duża Kowalska i Mała Kowalska zostały same w domu. Chłopaki wybyli, kociaki wybyły, pies też na podwórku. Pobawiły się chwilę misiami, pooglądały jakieś tam głupotki w telewizji, coś tam pojadły, pośpiewały trochę. No nuda, jednym słowem.
Kowalska rozejrzała się po domu. Sprzątać się nie chce, gotować się nie chce…
“Mała, a może stary stół na biało pomalujemy?”
“Taaaaak!” zakrzyknęła entuzjastycznie Gwiazdka.
Wobec braku kotów, których bardzo kręci machający się pędzel z farbą, co powoduje po chwili, że różne nieplanowane wzorki w kocie łapki znajdują się w miejscach najmniej do tego stworzonych (na przykład na siedziskach krzeseł), pomysł wydawał się dobry.
Przygotowały stół, pochwyciły pędzle w dłonie i malują!
“Kotuś, ale równe linie, nie zygzaki”.
“Mała, ale z pędzla Ci kapie”.
“Gwiazdko, pochlapałaś podłogę”.
“Córciu, nie opieraj się o stół, farba jeszcze nie wyschła”.
“Skarbie, wolniej, z mniejszym rozmachem”.
“Cholera! Stół miałaś malować, a nie swoje stopy!”.
“Gwiazdko! Wsadziłaś włosy w farbę!”
“Oj, idź, coś innego porób, pooglądaj coś, pobaw się czy cokolwiek, tylko już nie tykaj, sama skończę”.
Ot, durna Matka wpadła na pomysł, żeby pięciolatkę zaangażować do upiększania domu. I ma pięknie teraz, artystycznie. Pełno białych kropek, pasków, smug. A zamiast śladów kocich łapek, ma całkiem sporo śladów stóp. I sam stół pozostawia wiele do życzenia. Eh.